Szwy

Szwy, 2013 r.


Z moich pierwszych prób literackich nie pozostało nic. Pamiętam z dzieciństwa zeszyt, w którym ołówkiem kreśliłem zawiłe esy floresy. Naśladowały zamaszysty charakter pisma ojca. Linie te nie znaczyły nic. Nie były poezja ani prozą. Może jakąś ilustracją psychologii rozwojowej. Były nieokreślonym początkiem mojego języka, z którego po latach wyłoniły się litery, słowa i rysunki. Przypominały ornament, czasem zapis encefalogramu. Niektóre fragmenty podobne były do runicznego pisma. Zeszyt ten chowałem pod szafkę maszyny do szycia. Nie miał tytułu, ale  po latach ten galimatias krzywych nazwałem „Szwy”, czyli miejsca połączenia kawałków tkaniny, ciała, blachy, czegokolwiek. Gdyby puściły wszystkie szwy, świat powróciłby do chaosu: rozpadłyby się nasze ciała, nasze dusze, cały kosmos. W okresie studiów zacząłem rysować i zapisywać moje myśli, szkice wierszy, opowiadań czy artykułów w notatnikach (zwanych wtedy akademickimi). Po latach zebrała się tego skrzynka po owocach. Zapiski te stanowią kontynuację gryzmołów z dzieciństwa i również nazywają się „Szwy”. W moim życiu pełniły rolę, którą porównałbym do roli układu nerwowego: zawdzięczam im jako taką spójność i tożsamość.